Wszystko co dobre się kończy.
Leżymy sobie na leżaczkach. Plaża, plaża i jeszcze raz plaża – relaks.
Pomysłów na kolejne podróże, destynacje coraz więcej – Afryka czy Ameryka Południowa? Może Izrael (byłem tam już kilka razy i mogę wracać i wracać).
– A Sycylia?? – wtrąca Paźówna – już robimy do niej podejście chyba trzeci rok z rzędu!!
– No fakt, jakoś nam ciągle do niej nie po drodze – stwierdzam.
– Zobaczymy co los przyniesie – dodaje Ailon i Homarynek.
Te ostatnie dni nie są jakoś pozytywne jeżeli chodzi o ładowanie baterii.
Mnie zakłócają niedobre informacje z Polski na temat papcia. Homarynek dostał udaru (więcej słońca) i leży w klimatyzowanym pomieszczeniu. Na początku myśleliśmy, że to jakieś przeziębienie, bo i objawy takie były – to zaaplikowaliśmy mu aspirynę.
To był błąd – zamiast go schłodzić, ogrzaliśmy dodatkowo – UPS
Ailon poparzyła sobie plecy.
Masakra – same schody na koniec pobytu.
Na domiar złego poszliśmy sobie spróbować ostatniej z listy zupki BAKSO – i to był kiepski wybór. Nigdy więcej kulek mięsnych w Azji. Po trafieniu na kawałki kości, pazurów, jelit i cholera wie czego jeszcze, na samą myśl dostajemy torsji.
Ok, ok trzeba było spróbować .
Czas na małe podsumowanie wyjazdu:
Indonezja to ponad 17500 wysp i wysepek z Jawą i małym Bali w jej sercu.
Mimo pory deszczowej (zgodnie z kalendarzem), opadów jak na lekarstwo – to akurat plus.
Mocno islamska Jawa z jej pierwiastkiem animizmu sprawia, że ludzie są dość pogodni i uśmiechnięci.
Wyspa jest też mocno zatłoczona jak Indie. Tam poznaliśmy gościnność i pomocną dłoń bezinteresownie. Starsza pani w Warungu z cenami jak dla swoich, Balijczyk na ulicy, który tłumaczy gdzie i jak dojść oraz organizuje nam transport rikszami za 0,30 groszy.
Odkrywamy smaki i ostrość potraw, dziwne połączenia ryżu np. z jajkiem, rybą i tofu.
Bali niestety, jak pisała Beata Pawlikowska w „Blondynce na Bali i Jawie”, bardzo mocno skomercjalizowane. Nastawione na duży zarobek na turystach.
Trzeba się ostro targować i od razu uderzać w cenę o 70% mniejszą od wywoławczej.
Zwierząt tym razem dużo egzotycznych nie widzieliśmy (poza tymi w klatkach), może dlatego, że najciekawsze z nich ukryły się na Borneo i Celebes.
Poznałem za to agresywność balijskich psów, które bez powodu mnie zaatakowały i gdyby nie pomoc autochtonów już bym nic nie napisał.
Takie jest Bali. Z jednej strony liczne kurorty z ich przepychem, luksusem i bogactwem. Z drugiej bieda i smutek oraz walka o byt wieloletnich rodzin.
A właśnie to też mocno się rzuca w oczy. Nie ma tutaj chyba czegoś takiego jak planowanie rodziny. Bo kobiety albo są w ciąży albo noszą małe dzieci na rękach.
W ostatnim dniu pobytu na Bali – nagle zmieniła się pogoda. Zaczęło mocno wiać i padać. Dowiadujemy się, że właśnie rozpoczęła się pora deszczowa (ta intensywna).
Idealny moment, aby zakończyć podróż.
Zatem, jeszcze 24 godziny w podróży (Bali do Sinapore, potem kierunek Londyn i na koniec już Warszawa) i będziemy w Polsce.